Category Archives: podroze male i duze
kto czeka z pieczenią mazurską jesienią…
Cały czas chodziła mi po głowie piosenka Sławy Przybylskiej „Na całych jeziorach ty” gdy przeglądałam zdjęcia z minionego weekendu. Jakaś przedpotopowa jestem w tej dziedzinie. Nie, nie śpiewałam, obiecałam memu mężu jeszcze przed ślubem, że śpiewać nie będę;-)
Same Mikołajki już dość nostalgiczne i opustoszałe, chociaż jacyś bezsenni żeglarze jeszcze błąkali się po porcie i po jeziorach.
Do nas natomiast bardziej pasowałby fragment „na kładce i w barze – my” 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=sNtuLQ592_A tu akurat w wykonaniu Katarzyny Nosowskiej
stare zdjęcie, ale baaardzo je lubię. Zrobione jeszcze analogową lustrzanką Pentaxa. Trochę szkoda tej zabawy z kliszami.
to też sprzed ponad sześciu lat…
mazurskie klimaty
tym razem letnio-wspominkowo… jeszcze moją pierwszą cyfrówką, którą niedługo potem skradziono…
Wiejsko czarodziejsko
Wybralismy się dzisiaj do Białowieży. Jak jedna trzecia Podlasia, jedna piąta Mazowsza, spore delegacje innych województw i nieco wyobcowanych przedstawicieli krajów ościennych. Żubry jak to żubry, niezmienne, absolutnie wyluzowane, mimo najazdu dzikich hord ludzkich, jakich zapewne najstarszy żubr dotąd nie widział. Zasmarkanego łosia, którego strasznie pragnęliśmy ponownie zobaczyć, tym razem nie było. Dziki spały na jakimś dzikim odludziu. Po miasteczku spacerowały za to nieprzebrane tłumy turystów. WC kosztowało 2 zł, piwo tylko dwa razy więcej. Marcin i Przemek wybrali się na wycieczkę rowerową, zabierając z sobą Polę – nie do końca zgodnie z wolą tej ostatniej. Ojcowie, po 14 km tłuczenia się po Żubrzej Ścieżce, byli uhahani. Pola była uhahana jedynie z powodu, że wreszcie ją z tego lasu wywieżli. Ja z Asią udałyśmy się klimatyzowanym autem na zasłużona kawę i piwo z sokiem, mając do okiełznania tylko jedno dziecię, to mniejsze i głodniejsze i wymagające natychmiastowego wykonania czynności higieniczno-pielęgnających.
Ale ale, na wsi pod Bialowieżą odkryliśmy mało znaną wiejską jadłodajnię (nazwa restauracja jakos mi tutaj nie pasuje) – Polana Żubra. I w przepięknych wiejskich okolicznościach przyrody, z lokalnym psem, który z ogromną cierpliwością dawał się „głaskać” Poli i Alkowi, obsługiwani przez bardzo swojsko-sympatyczną gospodynię spędziliśmy popołudnie. Pochłonęliśmy przy tym posiłek składający sie w glównej części z REWELACYJNYCH pierogów z dziczyzną.
W sumie dzień byl baaaardzo udany 🙂
Giełczyn rodzinnie
w Giełczynie dzieci znajduje się w zbożu, nie w kapuście
a na każdej latarni i stodole bocianie gniazdo. Nic dziwnego, że moi dziadkowie mieli dwanaścioro dzieci…
Wanda, Mila i Alek pod starą wierzbą, na przeciwko kotła w którym straszyło (ale straszyło mniej niz na klinie); w tle prawdziwe giełczyńskie konie wielkie jak smoki
wieczorne niebo nad Giełczynem