Category Archives: podroze male i duze

Zapach gliny

Pojechaliśmy zwiedzić malowniczą, ukrytą w puszczy, Czarną Wieś Kościelną – pełną pracowni garncarskich.

Alek z wrodzoną sobie swobodą i bezpośredniością wpadł do jednej z nich z okrzykiem „nauczy mnie pan robić naczynia? na kole?”. Pan Garncarz był wyluzowany i nie widział żadnych przeszkód. Posadził na skrzyni przy kole, dał kawałek gliny, uruchomił koło i w minutę zrobił szkolenie. I nauczył 🙂 .

b47

b54

b56

b42

… a ja miałam okazję przypomnieć sobie zapach gliny (której nie musiałam szlamować ;-)), wspominając Panią Basię Zborucką i pracownię ceramiczną w DK Muza w Lubinie


Paryż :-)

A to wszystko przez Margot. A jeszcze bardziej przez Olimpię. Ale to inna historia…

Tak czy inaczej we wtorek wieczorem zdecydowaliśmy, że lecimy a we czwartek rano lądowaliśmy na lotnisku w Beauvais.

Wysiedliśmy z autobusu z lotniska w Port Maillot i już nie szukając metra poszliśmy przed siebie. Pięknie było od razu 🙂 A po kilku minutach spaceru ujrzeliśmy Łuk Triumfalny :-). Tak po prostu zwyczajnie stał na środku liczącego z pięć pasów ronda (od razu pomyśleliśmy o Asi S. jakby ją na to rondo wpuścić ;-))

Bl_3695Bl_3701

Wieża Eiffla na żywo też nam się bardzo spodobała. Kolejki do kas wiły się malowniczo u jej podnóża w związku z czym nie próbowaliśmy wjechać na szczyt. Ale od dołu też była naprawdę ładna 🙂 Taka koronkowa.

Bl_3731 Bl_3737 Bl_3757 Bl_3763 Bl_3770 Bl_3772 Bl_3788 Bl_3798 Bl_3799 Bl_3802 Bl_3803

Szliśmy i szliśmy i szliśmy aż doszliśmy do bramy… pięknej…  „wiesz, bardzo często ją widziałem na różnych zdjęciach. Zaraz sobie przypomnę co to jest…”. Aaaa… w tle piramida… toż to Luwr! Całe szczęście,że oglądaliśmy „Kod da Vinci” ;-). Czy już wspomniałam, że przewodnik z którym pojechaliśmy zdążyłam na szybko przejrzeć dopiero w samolocie i już wówczas wzbudził moją nieufność? W naszym przewodniku nie była zaznaczona wieża Eiffla, pomijając kilka innych dość, wydawałoby się, interesujących przeciętnego turystę atrakcji. O! np kawiarnia z filmu „Amelia” – po co wzmianka, że istnieje naprawdę skoro nawet nie napisano pod jakim adresem? Ach, po cóż. Za to cmentarze, pomniki i domy inwalidów były opisane z drobiazgową wręcz dokładnością. Zecydowanie był to przewodnik dla kombatantów. My nie należeliśmy do grupy docelowej. Bl_3810 Bl_3822

Po wtopie z Luwrem nabyliśmy zwyczajną mapę miasta i już było prościej. Poza tym dowiedzieliśmy się co widzieliśmy w trakcie całodniowego spaceru 🙂

Cały następny dzień spędziliśmy na Montmartre. Niechcący dostarczyliśmy sobie wrażeń wysiadając o jedną stację metra za wcześnie.. Plac Pigal znany z filmów to pikuś.

Tu bazylika Sacre-Coeur na szczycie wzgórza Montmartre.

Bl_3839 Bl_3843 Bl_3846 Bl_3860 Bl_3864

Bardzo klimatyczna dzielnica Montmartre 🙂 Planowaliśmy kilka godzin, a przewłóczyliśmy praktycznie cały dzień 🙂Bl_3868 Bl_3874 Bl_3877 Bl_3884

Zachwyciło mnie Muzeum Salvadora Dali. Świetnie wyeksponowane i dokładnie opisane prace (po angielsku też!!!) oraz klimat stworzony światłem, muzyką i głosem Salvadora Dali. Polecam 🙂Bl_3897

Bl_3901 Bl_3903 Bl_3937 Bl_3959 Bl_3967

Zaskakująco niepozorne Moulin Rouge.Bl_3982 Bl_3986

Po tym jak Margot nam opisała i pokazała na mapie jak poruszać się po Paryżu kolejką RER i metrem, przemieszczanie było nadspodziewanie łatwe. (Pomijając powrót na lotnisko Beauvais o świcie w niedzielę ale to zupełnie inna historia. Pamiętacie film „TAXI”? I tego taksówkarza? Oni tak NIE JEŻDŻĄ.)

Bl_3991 Bl_3996

Katedra Notre-Dame – PRZE-PIĘ-KNA! Tyle razy oglądana na reprodukcjach na żywo robi ogromne wrażenie…Bl_4012 Bl_4027 Bl_4031 Bl_4036 Bl_4040

Kolejny dzień spędziliśmy w Luwrze. Generalnie Luwr ogłuszył mnie swoją wielkością. Do tego stopnia, że nawet się zgubiłam gdy z uporem maniaka szukałam Vermeera (niestety tylko jednego obrazu jak się okazało). Ale skandaliczne dla mnie było to, że podpisy eksponatów były WYŁĄCZNIE w języku francuskim. Sorry…

Nie zrobiliśmy selfi z Moną Lisą… Chociaż z obserwacji wynikało, że wypada.

Bl_4053

Bl_4065 Bl_4069 Bl_4075 Bl_4093

Część w której mieszkał Napoleon. Oprócz tego, że miał wszędzie daleko to miał też piękne żyrandole. Bl_4109

Przesiadywaliśmy w przemiłych kafejkach, spędzaliśmy wieczory w gościnnym domu Margot, w fantastycznym towarzystwie i  w klimatycznym domu, jedliśmy genialne rzeczy, od serów i pieczywa począwszy, przez małże, ślimaki i zupy cebulowe, na boeuf bourguignon skończywszy, piliśmy dobre wino. To były bardzo udane trzy dni 🙂

Margot i Alex – jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie 🙂

 

 

PS. Może i „niezwykły” przewodnik, jak jest napisane na stronie Merlina, ale my go akurat nie polecamy

http://merlin.pl/Paryz-po-polsku_Barbara-Stettner-Stefanska/browse/product/1,406711.html


Korfu – jeszcze trochę

O tak właśnie w większości wyglądały drogi na Korfu :-).

cm_1080

cm_1081

Bynajmniej to nie jest droga jednokierunkowa. Wcześniej był co prawda nieagresywny znak drogowy informujący o zwężeniu drogi. Ale już informacji, że to zwężenie zajmuje około 3 najbliższych kilkometrów, nie…

cm_1163

Wracając mieliśmy szczęście – jechaliśmy ZA autobusem. A nikt nie wymaga od autobusów żeby jechały na wstecznym 3 kilometry, kiedy i tak ich oba lusterka wsteczne prawie dotykają budynków. cm_1250

cm_1121

Makrades – trafiliśmy tu w czasie sjesty. Wioska była absolutnie wyludniona. Owszem czasem dobiegał zapach przyrządzanego obiadu, albo dżwięk radia, ale nic poza tym. Wszystko na głucho zamknięte i ani żywej duszy…cm_1143

Na szczęście kilometr za wioską trafiliśmy na sklep lokalnych producentów żywności i rękodzieła. Było czym się posilić :-). Zapas absolutnie genialnej oliwy z oliwek dowieźliśmy do domu.cm_1153

O toto to nie jest auto którym da się wjechać na Pantokrator. Za to widać piękne stuletnie drzewa oliwne którymi jest porośnięta znaczna część wyspy.

cm_1180

cm_1181

cm_1190

Przed nami grota w której, według legendy, był więziony Odyseusz.
cm_1235

Jeśli jeszcze raz polecimy na Korfu, to już wybralismy miejsce – do Arillas 🙂 Właściwie trafiliśmy tam przypadkowo, gdy szukaliśmy Agios Stefanos, gdyż tam właśnie odkryliśmy plażę z wielkim falami. Wcale nie jest łatwo dotrzeć drugi raz w to samo miejsce ;-). W zasadzie Arillas to jedna główna uliczka wzdłuż plaży, z tawernami wychodzącymi bezpośrednio na plażę z jednej strony, a rodzinnymi hotelami z drugiej strony. W czasie spaceru plażą wszyscy się witają i uśmiechają – bardzo pozytywne to było.

cm_1299

cm_1318

cm_1332

cm_1375

Tu już przy hotelu Mareblue Beach w którym nocowaliśmy.

Marcin skacze – pięknie co???cm_1399

Tu Alek pozuje „do kalendarza dla dziadków”…cm_1409

starał się baaardzo 😉

cm_1411

A na horyzoncie widać już Albanię.cm_1414

cm_1419

Stoimy nad Kanałem Miłości (w Sidari, Canal d’Amour). Legenda głosi, że jeśli nie masz szczęścia w miłości to wystarczy przepłynąć kanał, w zasadzie wąski przesmyk między klifami piaskowca, a los się odmieni 🙂
cm_1457

Tu właśnie ktoś odmienia swój los 🙂 Co Alek skomentował „jak dobrze, że my nie musimy, bo ty masz tatę a ja mam Martynę”. Co racja to racja 🙂

cm_1462

cm_1488

cm_1492

Polecamy 🙂 🙂 🙂


wspomnienie lata – Korfu (Kerkira)

Już wiosna. Właśnie nas zebrało na wspominki – ciepły lipcowy pobyt na przepięknej i jeszcze niezadeptanej wyspie Korfu. Wyspa maleńka, zielona, w większości porośnięta drzewami oliwnymi. I można na niej znaleść praktycznie każdy rodzaj plaży: kamienista, żwirkowa, skalista, piaszczysta, z dużymi falami i prawie bez fal, do nurkowania i takie gdzie pływać się nie da, bo zanim dojdzie się do wody po uda to człowiek (czyli ja, bo Marcin z Alkiem leżeli na płyciźnie i budowali zamek) się już umęczy, były plaże w maleńkich zatoczkach, które znikały przy przypływie, były plaże piaszczyste po horyzont.

Na najwyższy szczyt – Pantokrator, z którego ponoć widać przepiękną panoramę całej wyspy, nie dotarliśmy. Za pierwszym podejściem okazało się, że mamy samochód z za małym silnikiem i najzwyczajniej w świecie odmówił współpracy na którymś z podjazdów. Za drugim razem wypożyczyliśmy już mocniejszy. Tyle, że było po deszczu i tubylcy wybili nam z głowy wjazd – po deszczu jest bardzo ślisko bo opadłe oliwki pokrywają całą dróżkę. Celowo napisałam dróżkę bo, drogi patrząc na mapę, wyglądają zachęcająco, a na żywo większość z nich kojarzyło mi się z lekko zarośniętymi dróżkami na terenach naszych ogródków działkowych 🙂

Poza tym, jeśli sugerować się drogowskazami, KAŻDA droga prowadzi do stolicy wyspy – Kerkiry, jakkolwiek by się nie studiowało mapy i bez znaczenia czy jedzie się ze wschodu na zachód czy z zachodu na wschód 🙂

Widoki piękne, ludzie przemili, jedzenie przepyszne, morze ciepłe :-).  O ile Kreta nie spodobała mi się wcale o tyle Korfu jestem zachwycona  🙂

bm_0994

bm_0999

bm_1025

bm_1037

bm_1042

bm_1043

bm_1046

bm_1053

bm_1062

bm_1066

bm_1079

bm_1281

 

oczywiście, że ciąg dalszy nastąpi 🙂


kładka nad Narwią Śliwno-Waniewo

Po dłuuugim i śnieżnym przedwiośniu znienacka zrobiła się piękna i słoneczna wiosna. Jakieś takie zaskakujące to było.

18 maja zaczęliśmy sezon taplania się w rzece. Wybraliśmy się na spacer kładką prowadzącą przez bagna wzdłuż Narwi i jej rozlewisk. Magia. Po prostu.

bl_200

bl_201

bl_202Żeby przedostać się przez rozlewiska na drugi brzeg trzeba użyć tratwy. A żeby jej użyć trzeba ją sobie na swoją stronę przyciągnąć:-). Na całej trasie naliczyliśmy pięć takich tratw. Alecki doszedł do wprawy:-)

bl_203

bl_204

bl_205

bl_206

bl_207

bl_208Całe bagna były pełne fioletowych kwiatów żywokostu lekarskiego i takich drobnych żółtych, nigdzie się nie pochwalono co to, ale ładne.

bl_209

bl_210

bl_211

bl_212

bl_213Na końcu kładki (w sumie zależy kto z której strony zaczyna) odkryliśmy malownicze gospodarstwo ze stadniną koni sokólskich. A przy gospodarstwie, jak to zazwyczaj bywa, GOSPODARZ. Gospodarz okazał się dla naszego dziecka postacią mityczną. Szeptem poprosił mnie „mamo powiedz temu panu jak my się nazywamy”. Zapowietrzył się, zapatrzył i szalejące źrebaki straciły na atrakcyjności na rzecz Gospodarza. Ale w sumie w wielu bajkach,które czytamy na dobranoc, pojawia się gospodarz, a tu teraz na żywo! Prawdziwy! Nie jakiś tam wydumany celebryta! A przy okazji  Gospodarz bardzo interesująco opowiedział nam o swojej hodowli koni.

bl_214

bl_215

bl_216

bl_217

bl_218

bl_219

bl_220

bl_221

Kilka godzin zleciało… A jak tam paaaachniaaaaało…. i szumiaaaaaaaałooooo….


Park Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie

W maju wybraliśmy się na krótki wypoczynek na Mazury:-). Mimo deszczowej pogody atrakcji mieliśmy całe mnóstwo: Planetarium w Olsztynie, port w Mikołajkach, gospodarstwo rybne w Ełku, Hotel Robert’s Port z basenem i olbrzymim placem zabaw dostępnym o dowolnej porze (czyli o świcie również, co dla nas ma znaczenie). Największą atrakcją okazał się Park Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie. Trafiliśmy tam w dżdżystą pogodę, dzięki czemu prawie nie było zwiedzających i mogliśmy spokojne nacieszyć się towarzystwem maleńkiego łoszaka, jego kumpla psa chihuahua i koźlątka, chociaż sarny, wolno chodzące pawie i czaple, no i kozy też wzbudzały zainteresowanie. Przez cały pobyt w Mikołajkach padało pytanie kiedy znów pojedziemy do Kadzidłowa. No chyba w lipcu…

bl_55

bl_56

bl_59

bl_47

bl_48

bl_49

bl_50

bl_51

Hotel Robert’s Port okazał się fantastycznym miejscem na pobyt z dziećmi. Poza atrakcjami przygotowanymi specjalnie dla nich, pysznym jedzeniem tak naprawdę największe wrażenie wywarła na mnie bardzo przyjazna obsługa.

Polecamy:-))) http://www.hotel-port.pl/

bl_52


kamienie najlepiej pluskają w Supraślu

No właśnie, deszczowa trochę ta majówka. Mocno nam to nie przeszkadzało bo Alek miał ospę. Na szczęście po tygodniu odwiedziła nas Ania z Wojtkiem i Karoliną („e tam, my się ospy nie boimy”) i odważyliśmy się wyjść na świat. Skoro na co dzień młodzi Turyści mieszkają na typowym warszawskim osiedlu, warto było odetchnąć w klimatycznym miejscu. Kilka atrakcji w Supraślu jest, więc plan był całkiem interesujący. Na miejscu dopiero okazało się, że mogliśmy nic nie planować bo najlepszą atrakcją było wrzucanie kamieni do rzeki. Taaa… Nie wiem ile mierzy deptak wzdłuż Supraślanki ale wiem, że jeszcze nigdy tak długo nim nie szłam. Nooo ależ, przecież na każdym łuku i zaułku rzeki plusk kamienia był inny! Co więcej, za każdym razem kamień był inny! A i samo znalezienie najlepszego kamienia też było wyzwaniem („Wojtek nie wyrywaj tej cegły!”, „Alek nie wyciągaj tych kamieni z rzeki” itd). Ale wszyscy uznaliśmy wycieczkę za udaną:-)

bl_39

bl_40

bl_41

bl_42

bl_43

bl_44

bl_45

bl_46


Madera – Funchal wrzesień 2012:-)

bmad_3801

bmad_3804

bmad_3818

bmad_3819

bmad_3820

bmad_3821

bmad_3824

bmad_3826

bmad_3827

bmad_3828

bmad_3834

bmad_3835

bmad_3836

bmad_3837

bmad_4026

bmad_4059

bmad_4064

bmad_4102

bmad_4107

bmad_4111.1

bmad_4125

bmad_4138

bmad_4146

bmad_4150

bmad_4163


Mazury

Alek rano wyjrzał przez okno i zdegustowany stwierdził „mamo, chciałbym być na plaży gdzie spotkaliśmy Biszkota”. Ja też. Co prawda Biszkopt,  czyli roczny labrador zwany przez Alka w skrócie Biszkotem, wcale mi do szczęścia nie potrzebny, ale slońce i błogie lenistwo i owszem.

 I wcale mi nie przeszkadzało, że dnie rozpoczynaliśmy niemalże bladym świtem.

 I że nasze dzieciaki „otwierały” plażę

 

 

 i jako ostatnie wieczorem wychodziły z wody:-)

Generalnie do powtórki za jakieś 10 miesięcy”:-) .


i jeszcze trochę wyspy KRK

Chociaż właśnie wróciliśmy z całkiem innej wyspy, prosto zresztą w jesienną i wietrzną aurę, to jeszcze trochę zdjęć z Chorwacji i okolic Baśki. No pięknie tam. I też wietrznie:-)

Samo miasteczko Baśka jest  kamienne z niską zabudową i uliczkami na szerokość rozciągniętych ramion dorosłego człowieka, jak wszystkie miasteczka na wybrzeżu Chorwacji;-)

za to plaża… plaża dla odmiany z prawdziwym piaskiem (za krawędzią wody ale jednak)

W okolicach Baśki można odnaleść rzeźby liter alfabetu głagolicy – układające sie w szlak głagolicy – najstarszego pisma slowiańskiego, stworzonego przez  św. Konstantego w IX w.  Głagolica była pierwotnym alfabetem języka staro-cerkiewno-słowiańskiego. Tu Marcin przy literze A

Wymuszała kiedyś na Was pierwszeństwo łódka? Nie? Na lądzie spotkało nas to po raz pierwszy:-)

Vrbnik, na wyspie Krk, słynie z najlepszego w Chorwacji białego wina – ZHLATINY. My się zaopatrzylismy w winnicy Ivana Katunara. Polecam!

Trzeciego wieczoru naszego pobytu nadeszła burzowa chmura. Widowiskowo było. Zajęliśmy miejsca w pierwszym rzędzie nadmorskiego lokalu wyposażeni bynajmniej nie w popcorn i colę;-).

BTW Nie próbowalismy dotąd lepszych muli niż te przyrządzane w  białym winie z Vrbnika.

Następnego dnia już było słonecznie ale za to straszliwie wietrznie, morze szalało więc znów poszlismy w góry:-)

W tym miejscu postanowiłam natychmiast zmienić szlak, jak sie okazało prawidłowo, bo tu własnie to wcale szlak nie jest. Nie, no minął nas tutaj co prawda, idący z naprzeciwka turysta, nie dość, że idący w  pozycji kucznej to jeszcze trzymający sie skał, przywitał nas nawet w jakimś niestniejącym języku ale nie zachęciło mnie to do dalszej wędrówki. Po histerycznym  „Marcin, ja patrzę w dół, ja w dół patrzę” przyjęłam pozycję zbliżoną do w/w turysty i wycofałam się z godnością. Marcin poszedłby dalej twierdząc, że gdyby to była ścieżka wyłącznie dla kozic górskich i samobójców to przecież by to oznakowano. No przecież.

A tu ja. Bo generalnie jak ziemia gwałtownie nie urywa mi sie u stóp to mogę iść:-)

Tu też ja:-) Taki malutki czarny punkt bardziej w lewo (Chochlik nie to drugie lewo!)

Zdjęcia poniżej już robił Marcin, trzymając się latarni morskiej jak już do niej dotarł.  Tak bardzo wiało, że trudno było utrzymać się w pozycji pionowej. Przy moim lęku wysokości rozsądniej było usiąść gdzie stałam i poczekać.

I jak tu nie jechać kolejny raz do Chorwacji???


Spacer na Vela Luka ciąg dalszy

I znów zobaczyliśmy morze:-)))))

kolejny słusznie umieszczony drogowskaz – czlowiek ma ochotę rzucić sie na łeb na szyję skrótem, w dół.

o tu tu tu, na tę plażę wlaśnie idziemy. Nawet widać restauracyjkę:-)

rozważamy czy nie umieścić tego zdjęcia w formacie metr na półtora u stóp łózka w naszej sypialni – tylko jakiego rozmiaru byłyby wóczas moje stopy?

Piękna plaża, co???

PS. Można wrócić taxówką wodną;-)


Spacer na Vela Luka

Chorwacja po raz…  

kolejny. Wyspa KRK po raz drugi. Nie, nie znudziło nam się:-). powrót do Starej Baśki był powrotem sentymentalnym. No i mieliśmy tylko 6 dni a tam było najbliżej.

Pięknie jak zawsze. Pogoda inna niż zawsze, o czym nastapi później.

Zaraz następnego  dnia po przybyciu wybraliśmy się na plażę Vela Luka. Plaża urokliwa, z malutką  restauracją  serwującą pyszne chorwackie jedzenie i zimne wino/piwo, co kto lubi, i do tego baaardzo nietłoczna (ależ dlaczego? od Baśki oddalona zaledwie o 4,5 km szlakiem przez szczyt górski) .

Gdy wyruszaliśmy na Vela Luka główna plaża w Baśce byla jeszcze prawie pusta

Miasteczko też jeszcze bezludne

tu jeden z licznych figowców wyrastający z kupki kurzu zatrzymanej w betonowym nadbrzeżu

albo agawa wyrastająca wprost ze skały

lekko juz zmęczeni dotarliśmy na początek szlaku (przechodząc przez olbrzymi ośrodek dla nudystów, ale to inna historia), chociaz jak dotąd droga byla prawie prosta i prawie nie było upału…

za nami na razie dwa kilometry, przed nami te, na drogowskazie lightowo wyglądające, cztery…

a potem to juz było tylko mniej lub bardzie pod górę i skały

 

albo jeszcze więcej skał

i jeszcze trochę skał, a bywalo że kierunkowskaz byl całkiem nieprzypadkowo namalowany

ale dało sie znaleść cień pod drzewem:-)

a na samym szczycie nawet cały zagajnik 🙂


Wiosenna przejażdżka

Dwa tygodnie temu wybraliśmy się na obiad do Karczmy Bartla w Goniądzu. Miłooo. Nawet całkiem ciepło było i moglismy posiedzieć (naprzemiennie oczywiście) na tarasie nad wodą. Piękny widok na rozlewiska i zapach wiosennych łąk (są tacy co to potem cięzko odchorowują – „czujesz jak pieknie pachnie trawą?” – to ja, „niestety czuję” – to małż pomiędzy kolejnym kichnięciem i trąbieniem w chustkę).

Nie tylko my wybraliśmy sie do karczmy. Spod podestu nieużywanego jeszcze od zimy ogródka wynurzyły się cztery małe liski:-).

A wracając do domu udalo nam się odnaleść miejsce popasu łabędzia krzykliwego. Niesamowite wrażenie. Zdjęcia nijak nie oddają widoku. A zwłaszcza, zupelnie odmiennych od dotychczas przeze mnie słyszanych, odgłosów jakie te ptaki wydają.

a tu juz zupełnie niekrzykliwy Pan Flisak


Łoj …

Alek (potykając się): Łoj!

Tata: nie mówi sie łoj

A: Mówi się łoj

T: Nie mówi się łoj

A: A mówi się łoś?!

A’propos wsi… Byliśmy na takiej jednej. I życzylibyśmy sobie bywać częściej. Ba, nawet Gospodarze życzyliby sobie widywać nas tam częściej. Cóż z tego, skoro pomimo eurowych autostrad, to nadal szmat drogi i  podróż zajmuje całą noc (baaardzo dzielnie zniesiona przez Alka – jestem dumna).

 (tu wszyscy zachwycali się jak Alek pięknie naprawia pompę… jako że miał najdrobniejszą rękę i był jedyną nadzieją na wyciągnięcie z pompy wielkiego kamienia. A że to on sam ten kameń tam wcześniej wrzucil to już drobiazg, jakież to niepedagogiczne…)

 

 

tu mała inspiracja – mnie lampa zachwyciła:-) Aga – jak zawsze pięknie:-)))

 

 i jeszcze był Lubin u Babci i Dziadka:-)


MOTOSERCE:-)

Piękny weekend mieliście? Bo my bardzo:-)

W sobotę poszliśmy na imprezę na rynku organizowaną przez motocyklistów. Bylismy pełni podziwu dla organizatorów. Za naprawdę super organizację, bądż co bądż, masowej imprezy. Przyznaję się,  krwi nie oddaliśmy – ale na przyszły rok pójdziemy już przygotowani. Obiecujemy i polecamy:-)

Alka, jak zwykle, zajmowało wszystko: gołębie, pusta fontanna, żółte bratki w rabacie, pan robiący zdjęcia, dwumiesięczne bliżniaki w czerwonym wózku, ale rownież motocykle.

Te nowe:

i te stare:

i samochody:

te zupełnie świeżutkie:

 i te po przejściach (na przejściach?):

faaajny był dzień

Potem, z czystym sumieniem, oddaliśmy umęczone (bardzo chwilowo, jak się później okazało) dziecko w ręce Dziadków, żeby pomogło ogarnąć ogród (dobry jest w te klocki) a sami udaliśmy sie świętować. A było co:-) Guga – jeszcze raz życzymy spełnienia marzeń i na czas otwieranych „okien”!

A w niedzielę pojechaliśmy do parku linowego w Doktorcach – POLECAM!!! http://doktorce.com/index.html Pękalismy z dumy – Alek przeszedł cały tor! ten o najniższym stopniu trudności – jednak i tak zawieszony 2 metry nad ziemią. Zdjęcia robiłam niestety komórką. Niestety tym bardziej, ze nie wiem jak je tu wrzucić :-/ Pomyślę o tym jutro.


Archiwizująco

Podobno ludzie robiący zdjęcia dzielą się na tych co archiwizuja i będą archiwizować.

Chciałam w końcu zaliczyć sie do tej pierwszej grupy.

No i znalazłam zdjęcia z wakacji. Tu akurat nad Supraślanką.


„mamo, czy Grecja to taka mała dziewczynka?” cd

Dużą atrakcją okazało się, odległe o kilkanaście kilometrów od hotelu,  oceanarium.

Oceanarium było położone tuz nad piaszczysta plażą. I tu, bez zbędnego opisywania, można zobaczyć za co nie pokochaliśmy Krety…

tu Alek na kawałku plaży, sprzątniej przez nas z plastikowych kubków, kiepów i papierków po lodach:

a tu widok po obróceniu sie o 90 stopni w prawo i 90 stopni w lewo… na prawo syf, na lewo syf, a dołem morze zmyje…


Mamo czy Grecja to taka mała dziewczynka?

„mamo, czy Grecja to taka mała dziewczynka? Chciałbym ją poznać”. Powiedziało dziecko gdy usłyszało o naszych planach wakacyjnych. Właściwie czemu nie? Można poznać. Kretę.

Już na rozleniwionym lotnisku w Heraklionie wprowadziliśmy odrobinę zamieszania. Gdy schyliłam się zawiązać sznurówkę w trampku (krótkim, nie żadne 36dziurkowe pod samo kolano) Alek w przelocie zdążył wyłączyć taśmociąg z bagażami. Trochę to trwało zanim obsłudze udało sie odnaleść właściwy przycisk i ponownie uruchomić taśmociąg, przez co cała zawartość czarterowego samolotu Itaki wyległa na parking o jakieś 40 minut  później. W hotelu już było tylko lepiej, bo na przykład czemu, biegnąc samodzielnie do kelnera po „łan apel dżus pliiz”, nie wrzucić czarnej bili do uzy panu który leniwie gra w bilard? No czemuż?

W Krecie się nie zakochaliśmy. Bo co z tego, że okolice hotelu, w postaci dwóch jeszcze bardziej luksusowych hoteli, były piękne i bajkowe. Jak za winklem znajdowaliśmy, nie to zdecydowanie złe słowo, rzucały sie w oczy, tuziny zdezelowanych i korodujących samochodów (najczęściej niemałych Mitsubishi l200 w wersji prototypowej jak mniemam), plastikowych butelek i puszek na których już nie dało sie  odczytać napisów.

Nie zdecydowaliśmy sie na wycieczki promem w extra malownicze i turystyczne miejsca Krety. W obawie przed przebywaniem z Alkiem na małej powierzchni promu i w obawie przed rozczarowaniem, jakim skończyłoby się przedzieranie przez tlumy turystów i śmieci. Wynajelismy samochód i pojechaliśmy przed siebie. Niestety, piękny i dziewiczy Płaskowyż Lasithi w bardzo nikłej części wygladał jak ten znany z pocztówek. Płócienne wiatraki, które niegdyś pokrywały całe pola i były niedłącznym elementem krajobrazu, widzieliśmy może cztery, po pozostałych zostały smętne, zapomniene resztki. Przygnebiające. W zasadzie atrakcja samą w sobie była droga przez płaskowyż i roztaczające się wokół piękne widoki.

Za to hotel… Hotel jest godny polecenia. Jak juz M. stwierdził „no nie mam się do czego przyczepić”. Czysty, rozległy, z piękną plażą i z basenami gdzie zawsze były miejsca, a za ręczniki i leżaki nie trzeba było płacić. W ramach all inclusive większość znanych mi alkoholi w tym mój ukochany Baileys (uh, jak na słońcu szybko uderza do głowy, ale w sumie nie każdy jest patologiczną matką pijącą baylejsa od samego południa). Jedzenie genialne, w ilościach przekraczających możliwości skosztowania wszystkiego, część np sushi, robiona była w trakcie kolacji. Przy  tzw snack barze, znajdowała sie restauracja dziecięca, otwarta aż do kolacji i naliczyłam w niej, jednego dnia, 16 potraw przygotowanych pod kątem dzieci. Alek i tak żywił sie głównie frytkami, na szczęście robionymi w hotelowej kuchni z prawdziwych ziemniaków, i makaronem spaghetti bez absolutnie żadnych dodatków. W końcu też miał urlop.  I ważne, że obsługa też była nienachalnie miła, przyjazna i gotowa do pomocy.

http://www.itaka.pl/wczasy/grecja/kreta/hotel_aldemar_knossos_royal_903.php


Park linowy zdobyty:-)


Na przekór pogodzie

Pamiętacie tegoroczne lato? Na Podlasiu sierpień mieliśmy upalny i korzystaliśmy z tego faktu maksymalnie. Wczoraj wybierałam zdjęcia do kalendarza dla rodziców i trafiłam na wakacyjne perełki. Ach… miło powspominać.