Mamo czy Grecja to taka mała dziewczynka?


„mamo, czy Grecja to taka mała dziewczynka? Chciałbym ją poznać”. Powiedziało dziecko gdy usłyszało o naszych planach wakacyjnych. Właściwie czemu nie? Można poznać. Kretę.

Już na rozleniwionym lotnisku w Heraklionie wprowadziliśmy odrobinę zamieszania. Gdy schyliłam się zawiązać sznurówkę w trampku (krótkim, nie żadne 36dziurkowe pod samo kolano) Alek w przelocie zdążył wyłączyć taśmociąg z bagażami. Trochę to trwało zanim obsłudze udało sie odnaleść właściwy przycisk i ponownie uruchomić taśmociąg, przez co cała zawartość czarterowego samolotu Itaki wyległa na parking o jakieś 40 minut  później. W hotelu już było tylko lepiej, bo na przykład czemu, biegnąc samodzielnie do kelnera po „łan apel dżus pliiz”, nie wrzucić czarnej bili do uzy panu który leniwie gra w bilard? No czemuż?

W Krecie się nie zakochaliśmy. Bo co z tego, że okolice hotelu, w postaci dwóch jeszcze bardziej luksusowych hoteli, były piękne i bajkowe. Jak za winklem znajdowaliśmy, nie to zdecydowanie złe słowo, rzucały sie w oczy, tuziny zdezelowanych i korodujących samochodów (najczęściej niemałych Mitsubishi l200 w wersji prototypowej jak mniemam), plastikowych butelek i puszek na których już nie dało sie  odczytać napisów.

Nie zdecydowaliśmy sie na wycieczki promem w extra malownicze i turystyczne miejsca Krety. W obawie przed przebywaniem z Alkiem na małej powierzchni promu i w obawie przed rozczarowaniem, jakim skończyłoby się przedzieranie przez tlumy turystów i śmieci. Wynajelismy samochód i pojechaliśmy przed siebie. Niestety, piękny i dziewiczy Płaskowyż Lasithi w bardzo nikłej części wygladał jak ten znany z pocztówek. Płócienne wiatraki, które niegdyś pokrywały całe pola i były niedłącznym elementem krajobrazu, widzieliśmy może cztery, po pozostałych zostały smętne, zapomniene resztki. Przygnebiające. W zasadzie atrakcja samą w sobie była droga przez płaskowyż i roztaczające się wokół piękne widoki.

Za to hotel… Hotel jest godny polecenia. Jak juz M. stwierdził „no nie mam się do czego przyczepić”. Czysty, rozległy, z piękną plażą i z basenami gdzie zawsze były miejsca, a za ręczniki i leżaki nie trzeba było płacić. W ramach all inclusive większość znanych mi alkoholi w tym mój ukochany Baileys (uh, jak na słońcu szybko uderza do głowy, ale w sumie nie każdy jest patologiczną matką pijącą baylejsa od samego południa). Jedzenie genialne, w ilościach przekraczających możliwości skosztowania wszystkiego, część np sushi, robiona była w trakcie kolacji. Przy  tzw snack barze, znajdowała sie restauracja dziecięca, otwarta aż do kolacji i naliczyłam w niej, jednego dnia, 16 potraw przygotowanych pod kątem dzieci. Alek i tak żywił sie głównie frytkami, na szczęście robionymi w hotelowej kuchni z prawdziwych ziemniaków, i makaronem spaghetti bez absolutnie żadnych dodatków. W końcu też miał urlop.  I ważne, że obsługa też była nienachalnie miła, przyjazna i gotowa do pomocy.

http://www.itaka.pl/wczasy/grecja/kreta/hotel_aldemar_knossos_royal_903.php


Dodaj komentarz